Bardzo proszę o umieszczanie wszelkiego rodzaju SPAM'u jak i wszystkich powiadomień w zakładce "Sowia poczta". Dziękuję ;)

[05] Co może pójść "nie tak"?

       James przechadzał się po szkolnym korytarzu, obserwując innych uczniów. Następną lekcję miał dopiero za godzinę, więc chciał na spokojnie pozbierać myśli. Czasem zdawało mu się, że jest zawieszony między dwoma światami, ale do żadnego z nich nie należy. Czuł się inny, zwłaszcza teraz, gdy Ginny odeszła. Miał wyrzuty sumienia, że tak mało czasu poświęcał jej za życia i że teraz tak rzadko o niej myśli.
- James! JAMES! - usłyszał za sobą krzyk. Obejrzał się. Ku niemu biegła Rose. Jej wielkie, brązowe oczy były zaczerwienione, a na rumianych policzkach widniały ślady łez. Podbiegła do niego i zawiesiła mu się na szyi.
- James, pomóż mi... - wyszeptała, a on poczuł jej łzy na swoim ramieniu. Objął ją lekko, ale nim coś powiedział, musiał porządnie przemyśleć, jakie słowa wydobędą się z jego ust. Przyzwyczaił się do tego, że to raczej Teddy był tym, do którego wszyscy przychodzili z problemami. On był jedynie tym "łobuzem", który wszystkim robił kawały. Ale jakiś czas temu to się zmieniło... Pytanie tylko, czy teraz jest lepiej?
- Rose, co się stało? - zagadnął ostrożnie. Kuzynka ścisnęła go mocniej.
- Matka Scorpiusa... Nie żyje - załkała. James'a sparaliżowało.
- Jak to... nie żyje? - zapytał, nie będąc pewnym, czy chce usłyszeć odpowiedź.
- Dziś rano McGonagall zabrała Scorpiusa. Na początku nie chciał powiedzieć o co chodzi, ale potem... powiedział - zakończyła nieudolnie. Potter miał wrażenie, że chciała powiedzieć coś więcej, ale uznała, że taka wersja wydarzeń w zupełności mu wystarczy.
- Ale Rose... co ja mam zrobić?
- Pomóż mi dostać się na pogrzeb! - odparła Rose, odskakując od niego. Pociągnęła nosem i przetarła oczy. Jej usta zwęziły się. Przybrała swoją minę nieugiętej dziewczynki, która nie przyjmuje do wiadomości odmowy. Nie rozumiał dlaczego kuzynka prosi o to akurat jego. Przecież to dziewczyna Scorpiusa, oczywiste, że chce przy nim być w takiej chwili, a więc McGonagall nie powinna robić im problemów. Jednak w rzeczywistości nie było to takie proste.

     - Absolutnie nie - odparła prof. McGonagall patrząc srogo na Pottera i Rose.
- Ale pani profesor...
- Bez żadnego "ale", panie Potter. Usłyszał pan moje zdanie na ten temat i dyskusję uważam za zakończoną.
James westchnął ciężko i ciągnąc za sobą oporną Rose, oddalił się od gabinetu dyrektorki.
- No chyba nie zamierzasz odpuścić! - wrzasnęła na niego, gdy oddalili się wystarczająco. Chłopak zmierzwił lekko swoje włosy. Czuł, że McGonagall miała jakiś powód udzielając im tak kategorycznej odmowy, ale z drugiej strony, rozumiał Rose. Spojrzał na obraz śpiącego w fotelu czarodzieja.
- Wiesz, gdzie ma się odbyć ten pogrzeb? - zapytał nagle.
- Tam gdzie... - głos jej się na chwilę załamał, a on już wiedział, co powie.
- Tam, gdzie pogrzeb cioci... - umilkli na chwilę oboje. Od tamtego dnia nikt z nich nie rozmawiał o śmierci Ginny. Wszyscy starali się o tym nie myśleć. Zwłaszcza przez wzgląd na najmłodszych członków rodziny.
- Kiedy?
- Jutro o szesnastej.
- Pomogę ci, ale beze mnie nigdzie się nie ruszasz i zaraz po pogrzebie wracamy, jasne?
Rose pisnęła cicho i zawiesiła mu się na szyi.
- Dziękuję! - krzyknęła, a z oczu znów pociekły jej łzy.
     Tej nocy James nie mógł zasnąć. Nie był pewien, czy powinien pomagać Rose, ale nie potrafił jej odmówić. Zawsze tak było. Ona i Lily tak właśnie na niego działały, zawsze miały go w garści. Nie może zawsze im ulegać, ale skoro słowo się rzekło...
Spojrzał na zachmurzone nocne niebo. Zapowiadało się na deszcz... więc wreszcie nadeszła jesień. Wstał, by zasłonić okna kotarami, ale w tym momencie wielka, czarna sowa wleciała przez otwarte okno, zrzucając list na jego łóżko i siadając na poduszce. Potter rozejrzał się po swoich współlokatorach, ale żadne z chłopców się nie obudził. Podszedł do sowy i drżącą ręką podniósł list. Koperta była zaadresowana do niego. Znał to pismo, te eleganckie, zawiłe litery. Natychmiast otworzył list i zachłannie czytał jego treść.

Drogi Jamesie,
     Twój ojciec nigdy by mi nie wybaczył, wiedząc, że do Ciebie piszę. Twój niepokój jednak i Twoje nadmierne zaangażowanie nie pozwalają mi przejść obojętnie obok Twojej prośby. Wiem, że jesteś równie uparty jak ojciec i równie zuchwały, jak dziadek, dlatego myśl o tym, że mógłbyś wpakować się w tarapaty przytłacza mnie coraz bardziej. Ale wiem także, że Twoja niewiedza może sprowadzić jeszcze więcej nieszczęść.
     Masz rację, źle się dzieje w świecie magicznym. Czarodzieje popadają w coraz większą panikę. Okazuje się, że nikt nie jest już bezpieczny. Każdy przerażony, sprawdza drzewo genealogiczne, czy aby nie był kiedykolwiek spokrewniony z jakimś Śmierciożercą.
     Ministerstwo na razie tuszuje sprawę, ale ludzie nie są ślepi. Ginie coraz więcej Czarodziejów. Wszyscy uśmiercani Zaklęciem Niewybaczalnym. Po świecie poniosła się fama, że jest to akt zemsty za krzywdy wyrządzone niewinnym podczas ostatnich starć z siłami Czarnej Magii. Ale powiedz mi, jaki DOBRY czarodziej mści się w tak okrutny sposób? Używając czarnej magii? Co więcej, ów sprawca, jak dotąd pozostaje niewykryty. Nikt nie zna jego tożsamości, nikt go nie widział... Nikt, prócz ofiar, rzecz jasna. A nie ma dla niego znaczenia, czy zabija dorosłego, czy dziecko, czy tego, którego ręce splamione są ludzką krwią, czy też tego, który jedynie miał nieszczęście urodzić się w takiej rodzinie.
     Tragedia zaczyna dotykać również uczniów Hogwartu, dlatego myślę, że  wkrótce przyjdzie Wam się dowiedzieć o niektórych sprawach, cóż na pewno o niezwykłych środkach ostrożności, tak na wszelki wypadek. Póki co... Dyrekcja milczy, zastanawiając się, czy jest to poważna sprawa, zapowiadająca kolejny terror potężnego maga, czy tylko przejściowy akt zemsty, wywołany potężnymi emocjami. Tak, czy inaczej, zaczyna się robić niebezpiecznie. Dlatego proszę Cię, drogi Jamesie, miej się na baczności. Nie rób głupot i miej oko na rodzeństwo i znajomych. Twój ojciec już dość wycierpiał po stracie żony. Nie może stracić jeszcze Was.
     Z wyrazami szacunku, K.S.

James opadł bezwładnie na poduszkę, zakrywając twarz dłońmi. Napuszona sowa odleciała hucząc gniewnie, a on miał wielką ochotę zawyć z bezsilności. Miał nadzieję, że dostanie nieco inną odpowiedź. Co więcej, nadal nie wie, czy jego ojciec jest w to wszystko zamieszany. Teraz już wie, że nie powinien zgadzać się na ucieczkę z Rose na pogrzeb... Ale trudno. To tylko chwila, przecież nie stanie się nic złego. Plan jest prosty. Jutro wypad do Hogsmeade, pójdą, tam przeniosą się na miejsce pochówku, będą towarzyszyć pani Malfoy w jej ostatniej podróży i wrócą, nim ktokolwiek zdąży zauważyć, że ich nie ma. No, bo co może pójść nie tak?...

                                                                           ***
     - James, myślisz, że powinniśmy? - pytała po raz setny Rose, gdy szli przez zatłoczone błonia, by opuścić teren szkoły.
- Nie. Oczywiście, że nie powinniśmy. Wymykamy się ze szkoły, mogą nas za to zawiesić, albo wywalić. Pytanie, czy powinniśmy jest trochę nie na miejscu - odparł lekko zdenerwowany jej wybuchami paniki.
- Wywalić? - powtórzyła głucho, a strach w jej oczach rósł coraz bardziej. Potter odciągnął ją na bok i lekko nią potrząsnął.
- Jeśli chcesz się wycofać, to teraz.
- Nie.
- A więc idziemy... Tylko nie panikuj tak, bo od razu zauważą, że coś kombinujemy. Wyluzuj trochę - z tymi słowami pociągnął ją znów do kolejki. Gdy tylko opuścili mury szkoły, udali się w stronę Wrzeszczącej Chaty. Bez większych problemów dostali się do środka i rozpalili w kominku. Teraz tylko odrobina proszku Fiuu i gotowe. Wylądowali w jakimś domu, nieopodal kaplicy. Puścili się biegiem, by zdążyć na czas. Rose od razu zlokalizowała Scorpiusa. Siedział pogrążony w smutku, obok ojca, wpatrując się w trumnę. Nie zważając na protesty James'a podeszła do niego. Usiadła obok i ułożyła delikatnie głowę na jego ramieniu. James przyglądał się całej uroczystości z boku. Nie było wielu czarodziejów. Jedynie najbliższa rodzina. To było dziwne, ale biorąc pod uwagę okoliczności - zrozumiałe. Msza trwała krótko, tak samo cała ceremonia.
- Miało cię tu nie być! - zawołał Scorpius, gdy było już po wszystkim. Rose wyglądała, jakby właśnie wymierzył jej policzek.
- Chciałam z tobą być, gdy...
- Nie potrzebuję litości!
- Rose, chodź - powiedział James, lekko ciągnąc ją za rękę, ale ona wyrwała się z jego uścisku i ze łzami w oczach spojrzała na Scorpiusa.
- Więc to miał być układ tylko "dla zabawy"?
- Było fajnie. Przestało - powiedział, a głos miał już spokojny. - Nie mam już ochoty zadawać się z wami, więc się odwal. Ty i twój kuzynek - lekko ją szturchnął i odszedł, a ona, zapłakana, odbiegła w przeciwną stronę.
- Rose! Czekaj! - zawołał James, puszczając się biegiem za nią. Tylko tego mu brakowało - rozhisteryzowanej nastolatki po zerwaniu... Złapał ją w pół i zatrzymał. Już miał coś powiedzieć, gdy niebo nagle pociemniało. Potter usłyszał huk, tuż obok swojego lewego ucha. Czyjeś silne ramiona pochwyciły go w pasie i, nim zdołał się zorientować, poczuł przytłaczający ból w klatce piersiowej. W następnej chwili uderzyli mocno w ziemię, upadając. James spojrzał przed siebie, ale zobaczył tylko kawałek znikającego płaszcza napastnika, który ponownie się teleportował. Wstał i otrzepał się z kurzu, ale Rose mocno szarpnęła go za nogę, sprawiając, że upadł ponownie.
- Ej, no co ty...? - zapytał oburzony, ale ona tylko wskazała palcem na niebo. Chłopak podniósł wzrok. Dziesiątki zaklęć bojowych  szalało nad ich głowami, a on sam o mało nie oberwał 'Drętwotą'. Byli ponownie w Hogsmeade, bez wątpienia, ale to nie było to samo spokojne miasteczko, które zostawili udając się na pogrzeb.
- Chodź. Zmywamy się - powiedział do kuzynki, zrywając się na równe nogi i wyciągając różdżkę. Pobiegli w kierunku Trzech Mioteł. Rose nagle się zatrzymała, zaciskając palce na ramieniu kuzyna.
- James - szepnęła przerażona, patrząc przed siebie. Potter spojrzał w tamtą stronę, a oczy powiększyły się z przerażenia. Wysoki czarodziej, odziany na biało stał nad ciałem chłopaka, w którym James rozpoznawał Goyle'a. Natychmiast pochwycił Rose i odciągnął ją w przeciwną stronę, schraniając się w alejce.
- Tędy - usłyszał w uchu szept. Odwrócił się gwałtownie i stanął twarzą w twarz z Aberfothem Dumbledorem. Zaprowadził ich do swojego pub'u.
- Przez ten obraz dostaniecie się do szkoły. Nie zadawać pytań. Nie grymasić. Zmykać - nakazał srogo, a oni, przestraszeni, nie mieli odwagi mu się sprzeciwić. Szli długim, wąskim korytarzem, aż dostali się do Hogwartu.
- Co to było? - zapytała wystraszona Rose, gdy próbowała się wygramolić z przejścia.
- Nie mam pojęcia. Ale może lepiej, jeśli nikt się nie zorientuje, że byliśmy...
- Czekam na wyjaśnienia - przerwał mu srogi głos profesor McGonagall, która czekała na nich przy wyjściu z korytarza. Jej wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego, a James'a paraliżował bardziej, niż te wszystkie zaklęcia, latające nad jego głową.

5 komentarzy:

  1. A więc tak: jesteś zajebista, masz ogromny talent a ja chcę jeszcze!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Woow. List mi się bardzo spodobał - nie ukrywam. Jestem ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń i czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Coraz bardziej mnie zadziwiasz, bo idziesz z tymi rozdziałami ostatnio szybciej niż ja - czego Ci bardzo zazdroszczę. Rozdział jednym słowem jest cudowny. Jak już mówiłam, czekam na następny. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. James jest taki słodki, kiedy troszczy się o Rose albo Lily, że umieram ;D Nie mogę się doczekać dalszych wydarzeń, bo z listu wynika, że wojna, która nadchodzi nie będzie łatwa, a ja coś takiego uwielbiam, bo chyba mam jakieś zapędy sadystyczne, ale co tam.
    Rozdział lepszy i ciekawszy od poprzedniego. I ciekawa forma przedstawienia autorki, nie powiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj dzięki. Nad tym się męczyłam, nie powiem... Nie bardzo wiedziałam, jak się przedstawić, aż wreszcie wpadł mi do głowy taki pomysł ;)

      Usuń